Za dużo rzeczy chcę robić w tej sekundzie. W drugiej zakładce ładuje się film, na biurku stoi gorąca herbata, gdzieś tam w kącie leżą, nieprzeczytane, stare książki (mmm), własnoręcznie wykonany plakat Batmana prosi o przyklejenie na szafę. Studia są fajne, ale wtedy gdy wykorzystujemy swój czas produktywnie. Mnie zawsze duża ilość czasu demotywowała do pracy. Odkładałam wszystko na później, zresztą dalej to robię. Gdy mój grafik zawalony jest w cholerę i niektóre rzeczy muszę wykonać "na wczoraj" jest wspaniale. Lubię być zmęczona, przynajmniej wtedy nie mam czasu na zbyt długie myślenie i dogłębną analizę. Od kilku dni nie potrafię odnaleźć spokoju, ciągle mam ochotę wyć, chociaż mimo to tego nie robię. Trzymam się jakoś. Powstrzymywane emocje z czasem się uaktywnią ze zdwojoną siłą - zdaję sobie z tego sprawę. W sobotę byłam w domu, kurwa, będąc tam wiem dlaczego chciałam/ chcę studiować nawigację. Byle daleko, paradoksalnie. Lubiłam spędzać czas z rodziną, ale bez niego. Zwykłe oglądanie telewizji siedząc z mamą na tapczanie sprawiało mi przyjemność i gdy pomyślę: "Oni teraz pewnie oglądają Lekarzy" serce mi się kraje. Ja też chcę, nie chcę tu być sama, chcę domowego ciepła bez niego. On wszystko psuje. Byłoby lepiej, gdyby go nie było, zdecydowanie. Ile razy chciało mi się przez niego płakać? Setki razy. Nawet w tę sobotę. Powstrzymywałam łzy, mój głos stał się cichutki, wydawałam niesłyszalne dźwięki. Kurwa, czemu on mnie tak krzywdzi? Mam dość. Psychicznie nie wyrabiam. Ta sytuacja wpływa na wszystko, co robię, myślę, czuję. Czemu przez niego muszę czuć się jak śmieć? Ja nie chcę, nie chcę, nie chcę. Potrzebuję czyjegoś mocnego ramienia, dobrego słowa, pocieszenia.
Ho, ho, ho. Napisałaś notkę!
OdpowiedzUsuńA no, napisałam :)
OdpowiedzUsuń