Powoli wybudzam się ze zimowego snu. Męczę się okropnie; czuję się "wypalona", jakbym przechodziła bardzo intensywną terapię depresyjną. Nadal mam kłopoty z motywacją, ale już częściej chcę chcieć. A to duży krok naprzód. Od poniedziałku brnę ku przyszłości. Byłam na swojej pierwszej, prawdziwej rozmowie kwalifikacyjnej, dostałam pracę, założyłam konto w mBanku, od 05.05 zaczynam szkolenia, definitywnie rzucam studia. I chociaż tata mówi, że jestem anty - racjonalna, ja wiem, że nie mogę tak dłużej spadać na dno (bo tak, de facto się czułam), muszę się ruszać, podejmować śmiałe, konsekwentne decyzje. Poprzednie wybory nie mogą spychać mnie w czeluści czegoś, co mnie zabija. Od środka, karmi się moimi złymi myślami, ponurym nastrojem, pesymistycznym nastawieniem. Czuję, że wracam, że już za chwilę mogę w pełni podjąć kontrolę. Wspaniałe uczucie. Mieć siły, by żyć. Brak właściwych ludzi obok mnie też mi nie pomaga - Agnieszka przecież jest zajęta Szymonem, na którego widok mi zbiera się na wymioty - no ale cóż, tak bywa. Denerwuję się strasznie, ale nic na to nie poradzę. Jeżeli chce iść tą drogą, to niech idzie; boli mnie to, że to ją spotyka, nie kogoś innego, ją, która przeszła tak wiele w życiu. Ale przecież Bóg nie pozwoli jej skrzywdzić, taką mam nadzieję.
Edit: Ach, zapomniałam; w tym roku LŚ jest moja; cieszę się niezmiernie, bezgranicznie i w ogóle! Na MŚ będę już pełnoprawnym pracownikiem, więc mam nadzieję, że sprawdzę w praktyce mój elastyczny grafik.
Edit: Ach, zapomniałam; w tym roku LŚ jest moja; cieszę się niezmiernie, bezgranicznie i w ogóle! Na MŚ będę już pełnoprawnym pracownikiem, więc mam nadzieję, że sprawdzę w praktyce mój elastyczny grafik.